Pierwszoligowi koszykarze z Kołobrzegu mieli niespotykaną podróż na mecz z Sokołem Łańcut. Pogoda dopisała, zaplanowana w szczegółach podróż się udała, klub zaoszczędził pieniądze i jeszcze Kotwica ograła lidera 73:71. Kotwica Kołobrzeg PLK, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >> Sobota, godz. Drużyna z Kołobrzegu wsiada do autobusu podstawionego pod halę, jedzie na lotnisko Szczecin-Goleniów. Samolot z Kotwicą startuje o przed 11 ląduje w Warszawie. Na lotnisko przyjeżdża zamówiony wcześniej przez klub catering, koszykarze jedzą lunch na lotnisku, każdy z nich dostaje też pudełko z jedzeniem na drugi samolot, który o wzbija się w kierunku Rzeszowa. Podróż trwa ok. 45 minut, pod lotniskiem czeka bus, który wiezie Kotwicę na halę w Łańcucie. – Wszystko było zorganizowane bardzo dobrze, pogoda dopisała, nie było żadnych opóźnień. W Łańcucie mieliśmy jeszcze czas pospacerować wokół hali, rozprostować nogi, rozciągnąć się przed właściwą rozgrzewką – mówi Adrian Suliński, najlepszy strzelec Kotwicy. Mecz z liderem był wyrównany, goście minimalnie przeważali. Tuż przed przerwą prowadzili nawet 44:35, ale Sokół szybko odrobił straty. W wyrównanej końcówce zwycięskie punkty na 54 sekundy przed końcem zdobył Suliński. – Tylko potem musieliśmy się spieszyć, bo mecz skończył się ok. a my o mieliśmy pociąg do Kołobrzegu. Bezpośredni, z Łańcuta. To były kuszetki, w przedziale byliśmy po czterech, mogliśmy wygodnie spać. W Szczecinie byliśmy równo o godz. 9 w niedzielę – opowiada Suliński. Adrian Suliński Podróże lotnicze na mecze w Polsce to rzadki przypadek w Polsce. Zdarzały się one wielkiemu Prokomowi, King Szczecin w swoim pierwszym sezonie w PLK poleciał na mecz do Radomia, a w I lidze, jeszcze jako Wilki Morskie – na pierwszoligowy play-off do Krosna. Teraz, na niedawny mecz w PLK, King jechał jednak autokarem. Ruszył ze Szczecina o północy, dojechał około południa dzień przed meczem. Kotwica leciała po raz pierwszy. – Odległość to raz [Kołobrzeg od Łańcuta dzieli, w zależności od trasy, 800-950 km], ale szukanie oszczędności to dwa – mówi prezes klubu Jakub Żabczak. – Autokar i hotel są drogie, dlatego razem z trenerami szukaliśmy innych pomysłów. Chcieliśmy pogodzić komfort zawodników z rozsądną ceną. – Sprawdziliśmy, że można lecieć samolotem, że nie koliduje to z meczem z Łańcucie, choć poprosiliśmy Sokół o przesunięcie początku spotkania o godzinę do przodu, żeby zdążyć na pociąg do Kołobrzegu. Na całej podróży zaoszczędziliśmy 4-5 tys. złotych – mówi prezes Kotwicy. Zespół z Kołobrzegu jest w dobrej formie – wygrał trzy mecze z rzędu, z mającymi pewne miejsce w play-off Spójnią Stargard, Polonią Leszno oraz Sokołem. Sam ma jednak niewielkie szanse na ósemkę – z bilansem 12-15 zajmuje dziewiąte miejsce i ma gorszy bilans z ósmym Biofarmem Basket Poznań (14-13). Innymi słowy – musi wygrać trzy swoje mecze i liczyć na trzy porażki poznaniaków. Gdyby się udało, to byłby już naprawdę odlot. ŁC PLK, NBA – typuj wyniki i zgarniaj kasę >>Samolot jest napędzany przy pomocy silnika i porusza się z dużą prędkością. Zatem, zgodnie z zasadą względności ruchu, powietrze przesuwa się w przeciwną stronę. Czy helikopter lata do tyłu? Łopaty śmigłowca podczas startu są równoległe do ziemi. Prędkość lotu poziomego wzrasta, gdy znajduje się na odpowiedniej
Próbuję od ładnych paru lat sobie przypomnieć jedną rzecz i nie mogę, ale po wczesnych lat '90-tych pamiętam modę na "wymienianie się karteczkami". Takie karteczki z notesów, z różnymi wzorami, czasem perfumowane czy coś, potem to ewoluowało w brandowane notesy np. z kreskówek Disneya ("Król Lew") i tak gdzieś połowie lat '90-tych, była modna gra na kapsle, w Poznaniu gdzie się wychowałem grało się w "Hoppies" (tak nazywała się marka tekturowych kapsli z dość ohydnymi/obscenicznymi rysunkami - swoją drogą cieżko cokolwiek znaleźć na temat tej marki online).Kilka lat później przyszły plastikowe "Tazosy" (pierwsze były z "Gwiezdnych Wojen" w chipsach Frito-Lay - Ruffles, Lays i takietam). Grało się w to tak, że ustawiało się kapsle w kupkę - każdy z graczy stawiał równą ilość kapsli - i rzucało plastikowym krążkiem (u mnie na to się mówiło "zapper"), potem te które lądowały obrazkiem do góry to wygrywałeś, i były międzyczasie pojawiły się też takie cienkie kółeczka w chrupkach Star Foods, były zwierzęta i kraje - z tym że na to grało się inaczej, nie rzucało się w kapsle (te Star Foodsa były za cienkie), grało się statystykami np. jakie zwierzę było cięższe/lższejsze, ma dłuższą przewidywaną długość życia, jaki kraj jest największy (Rosja to było coś!) lub najmniejszy (Watykan, hehe) a w parę lat później właśnie pojawiło się coś innego: takie plastikowe figurki, chyba sprzedawane z gumą do żucia. Stawiało się je pod ścianą, rzucało chyba inną figurką, i te które się poprzewracały były Twoje. Za nic nie mogę sobie przypomnieć jak to się nazywało, po głowie kołacze mi się "dumle", "dunkle"… coś? Ktoś pamięta może, o co chodzi?No i BTW, jak macie jakieś swoje gry, może u Was grało się w coś innego lub kolekcjonowało coś innego, to dawajcie znaka!
9Fq0.